Piątek, 3 stycznia 2014
Kategoria 0-50 km.
Rozpoczęcie sezonu 2014.
Niestety, zeszłoroczne wyprawy (do Paryża i na Mazury) czekają jeszcze na opisanie w pełni, ale to nie oznacza, że ze względu na nie zamknięty rozdział zeszłego sezonu muszę się wstrzymywać przed rozpoczęciem nowego. Tak więc, tegoroczny sezon postaram się opisywać na bieżąco, a zaległości w miarę możliwości postaram się uzupełniać.
3 stycznia, w końcu doszedłem do siebie po hucznym wejściu w ten nowy 2014 rok. Po dwóch dniach leżenia w łóżku i leczeniu sylwestrowego kaca, miałem już dość i musiałem coś ze sobą zrobić. Wstępnie chciałem wybrać się na siłownię (w której też już długo nie postawiłem stopy), jednakże przed południem zgadałem się na facebook'u z Gumisiem. Za oknem było przepiękne słoneczko, 7 stopni C na plusie, grzechem było ubrać się i wyjść na małą przejażdżkę. Mój kochany YUKON leży jeszcze kontuzjowany w piwnicy, więc byłem zmuszony zabrać ze sobą "kozę" taty. Jadę od siebie do Głuchowa, tam z Pawłem i Anią ruszamy w stronę WPN-u. Jedzie się super, słoneczko skutecznie nas ogrzewa. W końcu poczułem, że cząstka mnie, której brakowało mi przez ostatnie 4 miesiąca powróciła, znów poczułem się wolny i szczęśliwy, znalazłem ucieczkę od szarej rzeczywistości w tym co kocham - jeździe na rowerze. Przejeżdżamy pół grajzerówki, mała przerwa przy muzeum. Dalej śmigamy na Trzebaw, przecinamy DK-5 i następnie przez kawałek lasów WPN-u docieramy do Chomęcic, gdzie robimy krótką przerwę na fotkę nad miejscowym jeziorkiem.
Następnie odprowadzamy Anię do domu, wskakujemy jeszcze na 40 min na herbatkę i chwilę rozmowy. Dalej odprowadzam Gumisia do Głuchowa do domu, i już sam po ciemku, z nie za dobrze świecącymi lampkami wracam do domu. Po drodze na Junikowie zaliczam mały wypadek, z mocno zbitym i obdartym kolanem wracam do domu. Szczęście, że rower taty cały (bo by mnie udusił), no i że się nie połamałem - ładnie mogłem się urządzić na Nowy Rok.
3 stycznia, w końcu doszedłem do siebie po hucznym wejściu w ten nowy 2014 rok. Po dwóch dniach leżenia w łóżku i leczeniu sylwestrowego kaca, miałem już dość i musiałem coś ze sobą zrobić. Wstępnie chciałem wybrać się na siłownię (w której też już długo nie postawiłem stopy), jednakże przed południem zgadałem się na facebook'u z Gumisiem. Za oknem było przepiękne słoneczko, 7 stopni C na plusie, grzechem było ubrać się i wyjść na małą przejażdżkę. Mój kochany YUKON leży jeszcze kontuzjowany w piwnicy, więc byłem zmuszony zabrać ze sobą "kozę" taty. Jadę od siebie do Głuchowa, tam z Pawłem i Anią ruszamy w stronę WPN-u. Jedzie się super, słoneczko skutecznie nas ogrzewa. W końcu poczułem, że cząstka mnie, której brakowało mi przez ostatnie 4 miesiąca powróciła, znów poczułem się wolny i szczęśliwy, znalazłem ucieczkę od szarej rzeczywistości w tym co kocham - jeździe na rowerze. Przejeżdżamy pół grajzerówki, mała przerwa przy muzeum. Dalej śmigamy na Trzebaw, przecinamy DK-5 i następnie przez kawałek lasów WPN-u docieramy do Chomęcic, gdzie robimy krótką przerwę na fotkę nad miejscowym jeziorkiem.
Następnie odprowadzamy Anię do domu, wskakujemy jeszcze na 40 min na herbatkę i chwilę rozmowy. Dalej odprowadzam Gumisia do Głuchowa do domu, i już sam po ciemku, z nie za dobrze świecącymi lampkami wracam do domu. Po drodze na Junikowie zaliczam mały wypadek, z mocno zbitym i obdartym kolanem wracam do domu. Szczęście, że rower taty cały (bo by mnie udusił), no i że się nie połamałem - ładnie mogłem się urządzić na Nowy Rok.
- DST 49.20km
- Czas 02:19
- VAVG 21.24km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 7.0°C
- Sprzęt Pożyczone.
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Uffff a ja się przestraszyłem że już więcej nie będzie o Paryżu......całe szczęście uff :-)
Gozdzik - 13:55 wtorek, 7 stycznia 2014 | linkuj
Komentuj