Informacje

  • Wszystkie kilometry: 6346.79 km
  • Km w terenie: 197.00 km (3.10%)
  • Czas na rowerze: 11d 14h 54m
  • Prędkość średnia: 22.67 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy baras.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Piątek, 26 lipca 2013 | Uczestnicy Kategoria 100-200km., Wyprawa Poznań - Paryż 2013

Poznań - Paryż 2013 -> Dzień 12.


--------------------------------------------------------------
DZIEŃ 12. -> Hellevoetsluis - Goes
--------------------------------------------------------------

Dla odmiany dziś nie mieliśmy okazji sobie dłużej pospać - nasze nowo poznane sąsiadki od samego rana widocznie bardzo tęskniły za nami i ryczeniem nie do zniesienia budzą nas o godzinie 8. Nie zważając na nie leżymy do godziny 9. po czym się pakujemy i szykujemy do jazdy. Dziurawe materace dały się we znaki, plecy troszkę pobolewają. Wieczorem będziemy musieli je zreperować, gdyż inaczej ciężko mi wyobrazić sobie kolejne 7 dni jazdy.
Jako, że dziś mamy 26. dzień lipca, a dla nie wtajemniczonych są to urodziny Gumisia, przed wczepieniem butów w pedały SPD składam swojemu towarzyszowi najlepsze życzenia. Ruszamy...

Po drodze wjeżdżamy do małego miasteczka (niestety nie zapamiętałem nazwy), w którym robimy pierwszą przerwę na śniadanie. Z okazji urodzin pozwalamy sobie na odrobinę rozpusty przy śniadanku i kupujemy szynkę, pomidorka, maślankę i tworzymy śniadanie mistrzów :) Do konsumpcji rozsiadamy się na ławeczkach pod miejscowym muzeum (niestety nie potrafię powiedzieć, dokładnie co się w nim znajdowało, gdyż tabliczka była nie po "naszemu").

Podczas "uczty" robi się coraz chłodniej, a nad naszymi głowami zaczynają się kłębić coraz to ciemniejsze chmury. Po krótkiej chwili zaczyna grzmić i się błyskać - już wiemy że burza jest niedaleko i za moment nas dopadnie. Wskakujemy na rowery i ruszamy w drogę z nadzieją, że uda nam się uciec. Nic z tego - jesteśmy zmuszeni wjechać na pierwszą lepszą stację paliw i przeczekać najgorsze - które trwa dobre 30 minut. Niezbyt efektywny początek dnia jeśli chodzi o przejechane kilometry.

W końcu doczekaliśmy się rozpogodzenia, i zmotywowani zaczynamy "kręcić" aby odrobić tą długą przerwę. Wjeżdżamy na wyspy (które przy planowaniu wyprawy przejechaliśmy wzdłuż i wszerz na google street view). Ich przejechanie było jednym z naszych małych marzeń do spełnienia na tej wyprawie. Widoki były przepiękne, idealne trasy rowerowe (jak praktycznie w całej Holandii).

Jadąc na niektórych odcinkach czuliśmy się trochę, jakbyśmy jechali po drodze rowerowej postawionej po środku pustyni - ogromne wydmy piaskowe były po lewej i prawej stronie, otaczały nas.

Podczas innych odcinków był tylko cienki kawałek lądu, bądź most, a wszędzie dookoła Morze Północne.


Po przejechaniu wysp i pięknych plaż kierujemy się na miejscowość Goes. W jednej z małych wiosek robimy krótką przerwę i zakupujemy po Monsterze, aby mieć większego "powera" do dalszej jazdy - zaczynaliśmy odczuwać drobne zmęczenie. Jednak monsterek zawsze nam pomagał - nie było inaczej tym razem :) 

Omijając zwodzony most dojeżdżamy do Goes, gdzie zatrzymujemy się w jednym ze sklepów w celu zakupienia kilku "izobroników". W końcu naszym polskim zwyczajem urodziny trzeba świętować i opić :) Z zapasami ruszamy i zaczynamy myśleć o znalezieniu odpowiedniego noclegu. Kilka kilometrów za miejscowością Goes przejeżdżamy obok ogromnych sadów. Pomyśleliśmy, że będzie to idealne miejsce na rozbicie namiotu. Przy jednym z wjazdów do sadów stał jakiś nowy samochód - domyśleliśmy się, że pewnie to właściciel. Postanowiliśmy podjechać i uzyskać pozwolenie na rozbicie się. Po dosłownie 30 minutach oczekiwania w końcu usłyszeliśmy jakieś głosy i przed naszymi oczami pokazał się holender z trzeba afroamerykańskimi pracownikami. Pracownicy przywitali się z nami po "ichniemu" - nie potrafię powtórzyć. Jednak okazało się, że wspomniany holender mówi płynnie po angielsku. Opowiadam mu naszą historię, skąd i dokąd jedziemy. Na wiadomość, że jesteśmy z Polski zareagował następująco: "To jest mój sad, też mam Polaków, jedźcie za mną, tu nie będziecie spać!". Bardzo zdziwieni i zaskoczeni, nie wiedząc czego możemy się spodziewać ruszamy za właścicielem sadów. Po niecałym kilometrze dojeżdżamy do OGROMNEGO gospodarstwa. Jak się okazało, wspomniani Polacy nie byli jego niewolnikami (takie wizje też przychodziły nam do głowy) a pracownikami. Siedmiu naszych rodaków pracowało w sadach przy hodowli i zbieraniu jabłek i innych owoców. Możemy się rozbić pomiędzy drzewami. Gospodarz również udostępnia nam ciepły prysznic - cuda jednak się zdarzają, tak jak cudowni ludzie chodzą po naszej planecie. Nie możemy się bać zacząć rozmowy, nie mieliśmy nic do stracenia, a zyskaliśmy bardzo dużo. Pracujący tam Polacy nie mogli nam uwierzyć, że jedziemy aż z Poznania i że zmierzamy do Paryża.

Na kolację przyrządzamy sobie makaron z ciemnym sosikiem. W oczekiwaniu na zagotowanie bierzemy łatki do dętek i zaklejamy przedziurawione wczoraj materace, aby mieć pewność doklejamy jeszcze taśmą izolacyjną. Po napompowaniu trzymają jak nowe. :)
Najedzeni zaczynamy świętowanie urodzin. Życzeniem Pawła było zobaczyć mnie pod wpływem, a co za tym szło, życzył sobie abym jedno z piw (dokładniej to które miało 10%) wypił "duszkiem". Jako, że po tylu dniach jazdy się chciało, z przyjemnością spełniam tą prośbę. W świetnym humorze zasypiamy :)

  • DST 105.90km
  • Czas 05:12
  • VAVG 20.37km/h
  • VMAX 33.00km/h
  • Sprzęt Giant YUKON
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
A gdzie ciąg dalszy tej wyprawy? Gość - 22:44 środa, 5 maja 2021 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa obled
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl