Informacje

  • Wszystkie kilometry: 6346.79 km
  • Km w terenie: 197.00 km (3.10%)
  • Czas na rowerze: 11d 14h 54m
  • Prędkość średnia: 22.67 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy baras.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Czwartek, 18 lipca 2013 | Uczestnicy Kategoria Wyprawa Poznań - Paryż 2013, 100-200km.

Poznań - Paryż 2013 -> Dzień 4.



----------------------------------------------------
DZIEŃ 4. -> Tangermünde - Wolfsburg
----------------------------------------------------

Dziś czwarty dzień naszej wyprawy. Schemat poranka powoli zaczyna się kształtować i każda z czynności zaczyna wchodzić mi w nawyk (bądź co bądź, to pierwsza moja taka wielka wyprawa).

Podobnie jak wczoraj, budzimy się o 7:30, i podobnie jak wczoraj zaczynamy od ubrania się i zwinięcia namiotu. Towarzysząca nam wieczorem armia komarów nas nie opuściła, wręcz przeciwnie, mam wrażenie że się rozmnożyła. Nic nie zrobimy, trzeba stąd jak najszybciej zmykać. Gdy wynosiliśmy sakwy z lasu na ścieżkę, oraz wynosiliśmy rowery (WYNOSILIŚMY, gdyż wszędzie było masa jarzyn i krzaczków z kolcami, a po wczorajszych przygodach z kołem i dętką staliśmy się bardziej ostrożni), ścieżką przejechał leśniczy. Zatrzymał się, popatrzył na nas, uśmiechnął się, życzył miłego dnia i pojechał dalej. Bądź co bądź, był bardzo miły, a baliśmy się że może się przyczepić do nas. Śniadanko jemy przy drodze, z dala od znienawidzonych komarów.

Stały skład śniadania, to gorący kubek, chleb tostowy i do tego (zależy od ochoty) dżemik, twarożek, żółty ser, rzadziej szynka czy pomidor (co już zaliczaliśmy do rarytasów).
W drogę udaje nam się wyruszyć dopiero po godzinie 10. Dzisiejszy dzień ma mieć charakter typowo przejazdowy, celem jest dojechać do Wolfsburga, w miarę możliwości go zwiedzić i znaleźć nocleg. Jedzie się świetnie, pogody lepszej nie mogliśmy sobie wymarzyć. Po drodze mijamy mnóstwo pól. Na jednym z nich zauważamy małą trąbę powietrzną, niestety nim wyciągnąłem aparat i zrobiłem zdjęcie, troszkę już zdążyła się rozwiać. Pozostałości widać na zdjęciu.

Bądź co bądź jest środek tygodnia, no dokładniej czwartek. Jakby nie patrzeć, normalny dzień roboczy. Grubo po południu, jedziemy drogami krajowymi, które wyglądają tak:

Mija nas jeden samochód na kilka/kilkanaście minut. Nas to jednak bardzo cieszy. Wszystko było by pięknie, gdyby nie jedna rzecz, która nie pozwalała mi w pełni się cieszyć z tego co mnie otacza. Mianowicie - jazda jak na szpilkach, z ciągłym strachem że tylne koło całkiem nie wytrzyma. Dla przypomnienia - wczorajsza usterka wciąż nie została naprawiona, priorytetem dla mnie jest koniecznie znaleźć sklep rowerowy z serwisem, kupić szprychę i wycentrować koło.
Widoki takie jak ten, pozwalały mi na moment zapominać o tej nieprzyjemnej sprawie.

Ogromne pole pełne słoneczników. Jako, że moja mama uwielbia te rośliny, nie mogę sobie odpuścić i muszę zatrzymać się i zrobić zdjęcie. Korzystając z tej okazji chwilę odpoczywamy na słońcu i rozmawiamy.

Nasze maszyny też oczywiście.

W końcu dojechaliśmy do miejscowości Gardelegen, której nazwa bardzo przypadła nam do gustu, będziemy ją wspominać i często używać chyba do końca wyprawy. Swoją drogą, bardzo ładne miasteczko. Ku mojej prze ogromnej radości znajdujemy sklep rowerowy.

Paweł rozsiadł się wygodnie na ławeczce, i mówi: "no to teraz idź się dogaduj". Wszystko ładnie pięknie, tylko chyba zapomniał że jesteśmy w Niemczech, a w swoim życiu szkolnym język niemiecki starałem się omijać szerokim łukiem. Teraz zaczynałem tego żałować. Jednak tak łatwo się nie poddałem, "rozebrałem" rower z sakw, i dumnie z flagą wchodzę do sklepu. Całe szczęście, że żona majstra co nieco rozumiała po angielsku, do tego dodałem mój łamany niemiecki i oczywiście "migowy" i udało mi się załatwić centrowanie i wymianę szprychy. Na moje nieszczęście, niespodziewany jak i nie zaplanowany wydatek - mój budżet stopniał o 10 euro. Mimo to byłem szczęśliwy, że mogę ze spokojną głową kontynuować wyprawę.
Ruszamy dalej w trasę, robi się coraz później, więc bez zbędnych przerw kręcimy ostro na Wolfsburg. Do miasta wjeżdżamy ok 19. Pierwsze co rzuciło nam się w oczy to miasto pełne Volkswagen'ów. Dla przykładu: w 99%, gdy na skrzyżowaniu na czerwonym świetle stało 10 samochodów, zazwyczaj 8 z nich to były Volkswageny. Jakby nie patrzeć, Wolfsburg między innymi słynie z ogromnej fabryki samochodów tej marki. Drugą rzeczą, która szybko rzuciła się nam w oczy, było to, że w bardzo wielu miejscach po trawnikach miejskich biegało mnóstwo królików, zupełnie jakby było to ich naturalne środowisko.

Niestety, gdy podjeżdżaliśmy i chcieliśmy zrobić zdjęcie, uciekały. Robi się coraz później, jedziemy do sklepu zrobić zakupy na kolację.

Wchodzę pierwszy, zabieram ze sobą kilka butelek plastikowych do zwrotu. Znajduję maszynę do zwracania, zaczynam wrzucać puste butelki, jednak maszyna ich nie przyjmuje, tylko ciągle się zawiesza. Pomału zaczynam się denerwować, czas nas goni, za mną zaczyna ustawiać się kolejka, na domiar złego pracownica sklepu odpowiedzialna za obsługę tego wynalazku zaczyna na mnie krzyczeć, że robię to nie tak jak powinienem. Przynajmniej tak mi się wydaje że tak mówiła, jak już wspominałem wcześniej, nie błyszczę z niemieckiego. Zrozpaczony, nie wiedząc co mam jej powiedzieć, wymyka mi się z ust zwyczajne "no nie wiem". Stojący obok facet spojrzał na mnie z wielkimi oczami i mówi: "no nie wiem?! Polak?!" , no a ja do niego "no Polak" :) Przedstawiliśmy się sobie, okazało się że Marek pracuje w Wolfsburgu od dwóch lat. Przetłumaczył mi co mówiła do mnie natrętna pracownica i pomógł ze zwrotem butelek. W końcu mogłem zrobić ze spokojem zakupy. Po wyjściu ze sklepu opowiedziałem Pawłowi o całej sytuacji, na szczęście on pomyślał o tym co mi na myśl nie przyszło. Wróciłem się do sklepu do Marka (na szczęście jeszcze nie uciekł) i zapytałem go o drogę. Wolfsburg to spore miasto, a szczerze troszkę się zakręciliśmy i nie bardzo wiedzieliśmy którędy wyjechać, aby trafić na swoją właściwą trasę. Marek woła swojego kolegę Sławka, który również tam pracuje. Wspólnie tłumaczą nam drogę. Po kilkunastu minutach wspólnej rozmowy ruszamy. Robi się coraz później, musimy szybko znaleźć jakiś nocleg. Jakby nie patrzeć, spada nam on prosto z nieba. Rozbijamy się na obrzeżach Wolfsburg'a. Z jednej strony mamy most i autostradę, z drugiej tory.

Troszkę ryzykownie, jednak jest to naszą jedyną rozsądną opcją teraz. Dalej znów mamy dużo zabudowań, a słońce zbliżało się ku zachodowi. Po godzinie 21 rozbijamy namiot i ładujemy się do środka. Na dzisiejszą kolację szef kuchni zaserwował rosół, kuskus z jasnym sosikiem oraz na deser wyjątkowo niemieckiego izobronika :) Dzisiejszy wieczór daje mi możliwość poczuć się trochę jak w domu - wszystko dzięki otaczającym mnie dźwiękom miasta. Chwila wieczornej pogawędki i spokojnie zasypiam po 23.

Dzień następny.
  • DST 108.96km
  • Czas 05:24
  • VAVG 20.18km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Sprzęt Giant YUKON
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ciepa
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl