Informacje

  • Wszystkie kilometry: 6346.79 km
  • Km w terenie: 197.00 km (3.10%)
  • Czas na rowerze: 11d 14h 54m
  • Prędkość średnia: 22.67 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy baras.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 20 lipca 2013 | Uczestnicy Kategoria Wyprawa Poznań - Paryż 2013, 100-200km.

Poznań - Paryż 2013 -> Dzień 6.



-----------------------------------------------------
DZIEŃ 6. -> Hannover - Buer
-----------------------------------------------------

Budzimy się (w sumie po malutku już robi się to tradycyjna godzina) po 8. Pogoda nas nie zawodzi, dziś znów od rana słoneczko pięknie nas ogrzewa. Nie mamy rano czasu na powolne zwijanie namiotu, czy też śniadanko przy namiocie, cała armia małych muszek nas atakuje, przez co biegiem się zwijamy, i czym prędzej ruszamy poszukać miejsca na śniadanie. Poniżej na zdjęciu widać wspomnianą "armię".

Zgoda, nie myliśmy się już od dobrych kilku dni, ale żeby było aż tak źle?! Przynajmniej ja tego nie odczuwałem :)
Przerwę na śniadanko robimy kilka kilometrów dalej, w małym miasteczku. Podczas jedzenia, Paweł atakuje mnie z kamerą, zachciało mu się wywiadu dotyczącego wczorajszych, pechowych dla mnie, wydarzeń. Całe szczęście nerwy już ze mnie zeszły, i dzisiaj śmiejąc się potrafię o tym opowiedzieć.

Podczas przerwy Gumiś znajduje w ręce kleszcza, i usuwa małego intruza. Ja tradycyjnie korzystam z chwili wolnego czasu i robię kilka zdjęć, spodobał mi się ten kadr z rowerem i dwoma oknami. Podczas wyprawy, często będę szukał takich rowerowych "smaczków".

Pełni sił ruszamy dalej. Dziś wszystko wskazuje na to, że dzień będzie dużo lepszy od poprzedniego. Jedzie się świetnie, wiatr w plecy nam pomaga, nie robimy za dużo przerw. Dojeżdżamy do miejscowości Bückeburg, w którym właśnie dziś obchodzone są "dni średniowiecza", mnóstwo ludzi zjechało do tego miasta, aby wspólnie bawić się i świętować na wielkim festynie. Początkowo nie wiedzieliśmy co się dzieje, wiele osób było poprzebieranych w stroje gotyckie, strzelałem, że może jakiś "metalowy" koncert, jednak szybko ujrzeliśmy plakaty informujące co się dzieje. Korzystając z okazji zwiedzamy, moim skromnym zdaniem - bardzo ładne miasto.






Jak się dowiedziałem z wikipedii, w latach 1643 - 1918 Bückeburg był stolicą hrabstwa, a następnie księstwa Schaumburg-Lippe. Siedzibą władców księstwa był miejscowy zamek.

Gdy jechaliśmy przez park otaczający wyspę i zamek, zaczepił nas pewien starszy Pan ze swoją rodzinką, wszyscy tworzyli ciekawy obrazek, każdy miał średniowieczny strój. Po chwili rozmowy wskazują nam, jak najłatwiej i najszybciej mamy wyjechać z miasta. Kierujemy się na miejscowość Minden. Jest to jakieś 10 km, więc szybko przejeżdżamy. W mieście dojeżdżamy do centrum, po czym wspinamy się pod ładny podjazd, aby porobić zdjęcia miejscowemu kościołowi. 



Postanowiliśmy zrobić tutaj przerwę, i coś zjeść. Słońce i temperatura dawały ostro popalić. Przy kościele był budynek, w którym znajdowały się toalety, duża sala gdzie były wydawane posiłki - coś w rodzaju świetlicy. Podczas, gdy Paweł poszedł skorzystać, podchodzą do mnie dwie kobiety, widząc nasze obładowane rowery i flagi Polski, z ciekawości chcą się wypytać, dokąd zmierzamy. Niestety, nie rozmawiały po angielsku, byłem zmuszony użyć swojego, jakże ubogiego języka niemieckiego. Jednak jestem z siebie dumny, dogadałem się, i przeprowadziłem swoją jedną z pierwszych, w pełni rozmowę po niemiecku! :) Po powrocie Gumisia, ja lecę skorzystać, gdy wracam mój towarzysz mówi mi, że gdy mnie nie było podszedł do niego pastor tego kościoła, oferował nam jedzenie, toaletę i nawet nocleg. Mile mnie to zaskoczyło. Zapewne gdyby była godzina 18/19, nie zastanawialibyśmy się, i prędko skorzystalibyśmy z tej propozycji, jednak zegarek wskazywał godzinę 14, a nasze liczniki miały dziś nakręcone dopiero 40km. Gdy siedzieliśmy jeszcze trochę pod tym kościółkiem, zaczęło podchodzić do nas coraz więcej osób, wszyscy byli znacznie starsi od nas. Całe szczęście, kilka osób potrafiło mówić po angielsku, więc po raz pierwszy na tej wyprawie, mogłem w pełni się wygadać, użyć w sumie jedynego obcego języka, który "ogarniam". Poznaliśmy tam wiele ciekawych osób, jednak przytoczę osobę jednego mężczyzny, który miał +/- 40 lat. Jak wynikło z rozmowy, jego ojciec urodził się w Polsce w Kudowie Zdrój, jednak jako małe dziecko musiał z rodziną uciekać do Niemczech - to były czasy, gdy z Polski przesiedlano Niemców. W tym roku poznany mężczyzna zabrał swoje dzieci, i pojechał pokazać im okolice gdzie narodził się ich dziadek. Jak się okazało, wszystkie spotkane tam osoby, były członkami zespołu, dziś o 18 mieli koncert właśnie w tym kościele. Wszyscy z wielkim entuzjazmem zapraszali nas, abyśmy przyszli posłuchać, dali nam do zrozumienia, że bylibyśmy mile widzianymi gośćmi. 

Niestety, jak już wcześniej wspominałem, robiła się już późna godzina, a kilometrów nam nie przybywało, byliśmy zmuszeni odmówić. Pożegnaliśmy się i ruszamy dalej w drogę. Przejeżdżamy przez centrum, nawet dobrze się nie rozpędziliśmy i znów wjeżdżamy w sam środek wielkiego festynu. Musimy prowadzić rowery, ludzi na rynku jest mnóstwo. Tym razem tematem przewodnim są "stare, dobre czasy". Natrafiliśmy na sam koniec występu tych dwóch panów, świetnie grali :)

Oczywiście, jak to niemieckie festyny, ogromne stoiska z piwem i wiele smakołyków. Niestety, musieliśmy obejść się smakiem, i w końcu wyjechać z tego, jakże dziś żywego miasta. Kilka kilometrów dalej naszym oczom ukazują się pierwsze górki.

Dla tych, którzy przed wyprawą mówili: "Eee tam, luzik, cały czas po płaskim, żaden problem" - o to dowód, że w rzeczywistości tych gór i podjazdów było tylko niewiele mniej od płaskiego terenu.

Od tego momentu czekał nas spory odcinek stromych podjazdów i malowniczych zjazdów. Gdy jechaliśmy dalej, zaczęło robić się późno i zanosić pomalutku na zachód słońca. Nad naszymi głowami ujrzeliśmy dwa latające balony, na fotografii udało mi się uchwycić jeden, drugi już odleciał z naszego pola widzenia.

Zaczynamy rozglądać się za miejscem na nocleg. Długo nie możemy zauważyć nic godnego uwagi, w końcu postanawiamy wjechać pomiędzy pola kukurydzy, i się rozejrzeć. Akurat natrafiliśmy tak, że właściciel pól przejeżdżał swoim jeep'em. Zatrzymujemy go, i chcemy zapytać, czy możemy gdzieś tu się rozbić. Niestety, mężczyzna ani słowa nie umie po angielsku, znów jestem zmuszony użyć łamanego niemieckiego. Pojedynczymi słowami zapamiętanymi ze szkoły, pomagając sobie gestami, pytam czy możemy gdzieś przy polu rozbić namiot i przenocować. Właściciel się uśmiechnął i usłyszeliśmy "keine probleme", nocleg załatwiony :) Rozbijamy się między polem kukurydzy, a pastwiskiem gdzie urzędowały trzy sympatyczne krówki.

Chwilę z nimi rozmawiamy (wiem, może wydawać się to dziwne, ale na wyprawie robi się różne dziwne rzeczy, które normalnie wydawałyby się chore). Na kolację mamy dziś ryż z sosem, do tego tradycyjnie gorący kubek. Najedzeni jeszcze trochę rozmawiamy, po czym smacznie zasypiamy. Po wczorajszej katastrofie, dzisiejszy dzień uważam za bardzo udany :)

Dzień następny.


  • DST 109.71km
  • Czas 05:31
  • VAVG 19.89km/h
  • VMAX 49.50km/h
  • Sprzęt Giant YUKON
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa edzaj
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl